1 / 113

Fronton budynku z tablicą pamiątkową

Andrzej Tokarz ,, Młodzież jarosławska w pierwszym transporcie do Oświęcimia – niemieckiego kombinatu masowej zagłady „.

tyme
Download Presentation

Fronton budynku z tablicą pamiątkową

An Image/Link below is provided (as is) to download presentation Download Policy: Content on the Website is provided to you AS IS for your information and personal use and may not be sold / licensed / shared on other websites without getting consent from its author. Content is provided to you AS IS for your information and personal use only. Download presentation by click this link. While downloading, if for some reason you are not able to download a presentation, the publisher may have deleted the file from their server. During download, if you can't get a presentation, the file might be deleted by the publisher.

E N D

Presentation Transcript


  1. Andrzej Tokarz ,, Młodzież jarosławska w pierwszym transporcie do Oświęcimia – niemieckiego kombinatu masowej zagłady „

  2. Pomimo, że z wykształcenia jestem nauczycielem biologii, od najmłodszych lat interesuję się historią miasta, w którym mieszkam od kilkudziesięciu lat. W szczególności frapuje mnie, (ze względów osobistych) okres II wojny światowej, oraz dzieje Jarosławia i jego mieszkańców podczas hitlerowskiej okupacji. Hobby to przetrwało do dnia dzisiejszego i daje mi możliwość dzielenia się swoją wiedzą na ten temat z uczniami, których nauczycielem jestem w Zespole Szkół Spożywczych, Chemicznych i Ogólnokształcących w Jarosławiu. Ponieważ przed kilkunastu laty, nawiązałem owocne kontakty z Kołem jarosławskim Polskiego Związku byłych Więźniów Politycznych hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych, co roku, w kwietniu, przez wiele lat, uczniowie różnych klas, pod moją opieką, uczestniczyli w prelekcjach byłych więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Spotkania te, połączone były ze zwiedzaniem Izby Pamięci, mieszczącej się w podziemiach budynku, będącego w latach II wojny światowej siedzibą osławionego ze swego barbarzyństwa, hitlerowskiego GESTAPO.

  3. Budynek przy ulicy Słowackiego, będący siedzibą Gestapo, a po wojnie szkoły muzycznej i zarządu Polskiego Związku byłych Więźniów Politycznych hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych, stoi opustoszały, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania. Znajdująca się tam Izba Pamięci została zlikwidowana.

  4. Fronton budynku z tablicą pamiątkową

  5. Okazywało się wówczas, że ten rozdział naszej historii uczniowie znają w sposób pobieżny, z lekcji historii i opowiadań swoich dziadków i rodziców. Pomimo, że nie ma takiej polskiej rodziny, która w czasie okupacji hitlerowskiej nie poniosłaby jakichkolwiek strat, z niepokojem zauważyłem, że uczniowie uczestniczący w tych spotkaniach, mają bardzo mgliste wyobrażenie o tym rozdziale polskiej historii. Również wśród dorosłych, mało kto orientuje się, że właśnie z Jarosławia i innych miejscowości podkarpacia, młodzież aresztowana za działalność konspiracyjną, utworzyła Pierwszy transport do Oświęcimia. 14 czerwca 1940 roku, z więzienia w Tarnowie, przywieziono do oświęcimskiego kombinatu masowej zagłady liczną grupę patriotycznej młodzieży, łącznie 758 uczniów, studentów, oficerów którzy cudem uniknęli rzezi katyńskiej, urzędników i nauczycieli, aresztowanych za działalność konspiracyjną wiosną 1940 roku, w ramach zarządzonej przez gubernatora Hansa Franka akcji A-B, wymierzonej przeciwko polskiej inteligencji. W licznej grupie jarosławiaków znalazł się między innymi mój Ojciec;

  6. Kazimierz Tokarz (nr 282); przeniesiony w 1943r. do Neuengamme-Hamburg, później do Mauthausen-Gusen w Austrii, gdzie doczekał wyzwolenia. Powrócił do Jarosławia, gdzie przez wiele lat nauczał młodzież Liceum Ekonomicznego i Technikum Spożywczego. Wydał wspomnienia obozowe w formie książki zatytułowanej .,Nie tracić nadziei ” [fotokopia ponizej]

  7. książka ,,Nie tracić nadziei”autorstwaKazimierza Tokarza-reprodukcja okładki

  8. Wspominam o tych faktach nie bez powodu, gdyż niedawno zostałem poproszony (niejako w zastępstwie nie żyjących już świadków tamtych okropnych czasów), przez kilkoro nauczycieli historii ZSSChiO w Jarosławiu, o wzięcie udziału w organizowanej przez Nich sesji popularno – naukowej, i wygłoszenie prelekcji, związanej z tematem sesji. Z chwilą jej otrzymania, długo zastanawiałem się nad potrzebą i sensem tego zamysłu. Przecież KL Auschwitz ma bogatą literaturę. Są to nie tylko wspomnienia i pamiętniki pełne surowego autentyzmu, ale także dzieła literackie o nieprzemijających wartościach artystycznych. Są to również opracowania monograficzne i historyczne — rezultaty badań naukowych. Nietrudno więc było początkowo o refleksję, czy wobec bogactwa tak zwanej literatury faktu, jeszcze jedne wspomnienia z obozu oświęcimskiego, w dodatku omawiane przez osobę nie będącą bezpośrednim świadkiem, znajdą chętnych odbiorców. Tym bardziej że od tamtych czasów dzieli nas coraz większy dystans lat, pogłębiających przepaść dzielącą przeszłość i teraźniejszość.

  9. Do zabrania głosu, przekonało mnie kilka argumentów, które chciałbym pokrótce przedstawić: Po pierwsze : Niestety, czas ma swoje twarde prawa. Większość Tych, którzy przeżyli gehennę niemieckich więzień i obozów zagłady, walczyli z bronią w ręku na wszystkich frontach II- giej wojny światowej, nie pytając co z tego będą mieli, przeszli sowieckie łagry Kołymy i Magadanu, nie będzie już wspominać swoich tragicznych, wojennych losów. Odeszli, do innego, lepszego świata. Nikt nie będzie w stanie powiedzieć pełnej prawdy np. o Oświęcimiu, kiedy odejdą jej ostatni świadkowie. Jest ona tak niewyobrażalna, że przerasta granice percepcji każdego człowieka, jeśli sam tego nie przeżył.

  10. Po drugie: dla ludzi, którzy mieli szczęście urodzić się już w czasie pokoju, jak i dla tych, którzy będą przychodzili na świat, KL Auschwitz będzie się stawał coraz bardziej odległym w czasie symbolem, tragicznym, ale przecież w jakimś sensie odhumanizowanym, martwym jak cmentarny nagrobek, mimo gigantycznych, straszliwych rozmiarów tego cmentarza. Bo nawet owe dwa miliony ludzi tam zamordowanych, zamienionych w dym i popiół, są dzisiaj dla większości współczesnych tylko martwą liczbą, umownym pojęciem. Nie pobudza wyobraźni nawet myśl o tym, że były to dwa miliony osobowości, że ta liczba oznacza dwa miliony pojedynczych losów ludzkich, indywidualnych radości i dramatów, planów i nadziei, uczuć i konfliktów, które zostały unicestwione jednocześnie z fizyczną zagładą.

  11. Po trzecie: sądzę, że pojawiające się co jakiś czas w światowych mediach informacje o ,, polskich obozach koncentracyjnych”, mogące wytworzyć u nieprzygotowanego odbiorcy fałszywy obraz historii, jak również budzące wiele kontrowersji poczynania różnego rodzaju niemieckich ,,ziomkostw” czy,, stowarzyszeń wypędzonych”, wymagają podjęcia zdecydowanej akcji informacyjnej, jak choćby organizowanie tego typu prelekcji. Jako nauczyciel, ponadto bardzo dobrze zorientowany w tematyce obozowej, nie mogłem odmówić służenia młodzieży wiedzą, pomocną w zapoznaniu się z posiadaną przeze mnie dokumentacją w postaci szeregu unikalnych zdjęć i dokumentów, pochodzących z rodzinnych zbiorów. Są to m.in. listy obozowe, kreślone ręką mojego Ojca, z obozu zagłady Auschwitz-Birkenau, listy z innych obozów, unikalna bibliografia. W tym miejscu chciałbym wyjaśnić, dlaczego w swoim opracowaniu postanowiłem wykorzystać cytaty, pochodzące jedynie z książki Kazimierza Tokarza, zatytułowanej ,, Nie tracić nadziei”. Otóż wynikało to z uwarunkowań prawnych. Doszedłem do wniosku, że zabieganie u spadkobierców innych autorów, o zgodę na ich cytowanie, byłoby zbyt kłopotliwe i czasochłonne jak na potrzeby mojej publikacji. Wszak nie aspiruje ona do miana pracy naukowej.

  12. Podczas prelekcji, która miała miejsce dn. 19 grudnia 2007 roku, miałem okazję zaobserwować, że audytorium (zarówno zaproszeni Goście, jak i licznie zebrana młodzież z różnych szkół,) bardzo uważnie przysłuchuje się treści mojej wypowiedzi. Dlatego też, postanowiłem za pośrednictwem internetu, zapoznać z treścą moich przemyśleń, jeszcze szerszą grupę osób, zainteresowanych tematem: ,, Młodzież jarosławska w pierwszym transporcie do Oświęcimia – niemieckiego kombinatu masowej zagłady „ D Druga wojna światowa odcisnęła swoje tragiczne piętno w szczególny sposób na mieszkańcach Jarosławia. To niewielkie, mało znaczące gospodarczo i politycznie miasteczko, poniosło podczas niemieckiej okupacji ogromne straty w zasobach ludzkich. Pomimo braku przemysłu i rozwiniętej infrastruktury gospodarczej, miasto szczyciło się dobrze rozwiniętą siecią szkół różnego szczebla.

  13. Młodzież, wywodząca się z różnych warstw społecznych, przyswajała w nich nie tylko wiedzę ogólną, ale również nasiąkała duchem patriotyzmu. Niebagatelne znaczenie w krzewieniu zdrowych zasad moralnych i miłości do ojczyzny odgrywał ruch harcerski. Dlatego też, już jesienią 1939 roku, młodzież jarosławska zaczęła masowo wstępować do tworzących się konspiracyjnych struktur ruchu oporu. Wielu spośród tych młodych ludzi próbowało przedostać się przez Węgry do Francji i wstąpić do organizującego się tam wojska polskiego, wielu zaangażowanych było w działalność wywiadowczą, zbieranie informacji o ruchach wojsk, transportach kolejowych (wszak na linii Sanu przebiegała granica niemiecko – radziecka), kolportaż ulotek i nielegalnej prasy oraz rozpowszechnianie wiadomości z radiostacji alianckich. Spowodowało to niespotykane dotychczas w cywilizowanym świecie, wzmożone represje ze strony niemieckiego okupanta wobec ludności cywilnej.

  14. Teren przedwojennej Polski, po przegranej kampanii wrześniowej, został podzielony na mocy tajnych protokołów Ribbentrop – Mołotow, między III-cią Rzeszę i Związek Radziecki. • Zachodni obszar Polski został wcielony do Rzeszy, zaś z dawnych województw: warszawskiego i krakowskiego, utworzono Generalne Gubernatorstwo. Składało się ono z 5-ciu dystryktów. Kluczową rolę w polityce hitlerowskiego okupanta pełnił dystrykt krakowski. Dzielił się on na 13 powiatów, w tym jeden powiat miejski w Krakowie oraz 12 powiatów wiejskich z siedzibami władz w Krakowie, Miechowie, Nowym Targu, Nowym Sączu, Tarnowie, Dębicy, Rzeszowie, Jaśle, Krośnie, Sanoku, Przemyślu i Jarosławiu. W dystrykcie krakowskim zlokalizowane były wszystkie centralne urzędy GG, tędy przebiegały ważne połączenia komunikacyjne z ówczesnym sojusznikiem – Związkiem Radzieckim.

  15. To stamtąd Niemcy otrzymywali dostawy zboża, ropy naftowej, i innych surowców, niezbędnych do prowadzenia wojny. Przez dystrykt krakowski, sąsiadujący ze Słowacją, prowadziły główne szlaki kurierskie na Węgry, zapewniające łączność Polski Podziemnej z władzami w Londynie. Tędy przedzierali się na Węgry i dalej do Francji i Anglii, polscy oficerowie, żołnierze, młodzież gimnazjalna i studenci, chcący wstąpić w szeregi polskich sił zbrojnych, by kontynuować walkę z Niemcami. Swoje krwawe rządy Generalnego Gubernatora, sprawował na zamku wawelskim osławiony Hans Frank, po wojnie osądzony i powieszony za zbrodnie wojenne. Do annałów historii przeszła jego wypowiedź, ,, że gdyby chciał drukować obwieszczenia o rozstrzelaniu lub powieszeniu każdych 100 polaczków, to zabrakłoby drzew do produkcji papieru”.

  16. Władze okupacyjne dystryktu krakowskiego realizowały te same cele, do jakich zmierzali hitlerowcy w całej okupowanej Polsce. Były nimi: • bezwzględna eksploatacja ekonomiczna tak ludności miejskiej (praca w przemyśle), jak i wiejskiej (poprzez obowiązkowe dostawy produktów rolnych – tzw. kontyngentów, ) za których niedostarczenie groziła kara śmierci • brutalne tłumienie jakiegokolwiek oporu, • systematyczne wyniszczanie ludności — totalna zagłada Żydów i Cyganów, • selektywna zagłada Polaków — w celu przygotowania gruntu pod przyszłą kolonizację i germanizację tych ziem. Należy wspomnieć, że o ile w innych okupowanych przez Niemców krajach, prześladowania i eksterminacja ludności cywilnej były z reguły reakcją odwetową na określone działania tamtejszego ruchu oporu, o tyle w Polsce opór był tylko pretekstem do bezwzględnego biologicznego wyniszczania, zaś wzmożony terror narzędziem zastraszenia społeczeństwa. Łapanki, publiczne egzekucje, masowe aresztowania, pacyfikacje wsi, wysiedlenia, stanowiły specyfikę okupacyjną Polski, która była głównym obszarem germanizacyjnej ekspansji Niemiec. W żadnym innym okupowanym kraju europejskim, poza Polską, nie groziła kara śmierci rodzinom, które ukrywały Żydów.

  17. W celu realizacji planów eksterminacji narodu polskiego, skierowano na ziemie polskie olbrzymi aparat policyjny i administracyjny, wspierany przez organizacje paramilitarne, wojsko, sądownictwo. Kluczową rolę w okupacyjnym aparacie terroru i zagłady odgrywała niemiecka policja reprezentująca różne formacje, w tym przede wszystkim Tajna Policja Państwowa — Gestapo, której liczne urzędy, posterunki i więzienia pokryły gęstą siecią cały kraj. Policja ta posiadała faktycznie nieograniczone upraw­nienia w stosunku do ludności okupowanych krajów, łącznie z wymierzaniem kary śmierci. Gęsta sieć wielu tajnych agentów i współpracowników, w tym i rodzimych kolaborantów różnych narodowości, pozwalała okupantowi praktycznie w pełni kontrolować zachowanie Polaków. O skuteczności tych działań mogą świadczyć uwieńczone najczęściej sukcesem poszukiwania osób ukrywających się. Z aparatem tym współpracowali, z niewielkimi wyjątkami, Niemcy cywilni posiadający polskie obywatelstwo, mieszkający na terenie RP już przed wojną. Kierowani różnymi pobudkami; w imię solidarności narodowej, fascynacją ruchem nazistowskim i Hitlerem, jak również dla osobistych korzyści przeszli na współpracę z okupantem

  18. Zawsze zastanawiało mnie, jakim sposobem, mili i kulturalni z pozoru ludzie, kochający i troskliwi ojcowie rodzin, w ,,pracy” przeistaczali się w sadystycznych potworów. Nurtuje mnie pytanie: jak nisko trzeba upaść, jakim być degeneratem, aby ze szczególnym okrucieństwem traktować znajomych i przyjaciół, sąsiadów, kolegów z podwórka i szkolnej ławy? Bo takim właśnie zwyrodnialcem byłFranz Schmidt - zwany,, katem Jarosławia”,któregonazwisko do dziś jeszcze budzi grozę. [ zdjęcie poniżej] Szczególnie wśród starszych mieszkańców Jarosławia i okolicznych miejscowości, po Przeworsk, Łańcut, Leżajsk, Radymno, pamiętających czasy niemieckiej okupacji.

  19. Franz Schmidt – zwany ,,katem Jarosławia”

  20. Ten okrutny morderca i straszliwy sadysta, od najmłodszych lat, mieszkał wraz z rodzicami w Jarosławiu Tu uczęszczał do szkoły powszechnej, później przez 4 lata do szkoły średniej. Po jej ukończeniu praktykował u żydowskiego fabrykanta, produkującego wstążki. Tu też pracował jego ojciec, jako majster, później jako kierownik tkalni. Po powrocie z Wiednia, gdzie spędził kilkanaście lat, Franz Schmidt mieszkał nieprzerwanie od 1927 r. w Jarosławiu. W 1940 r. podjął pracę w policji bezpieczeństwa czyli GESTAPO w Krakowie. Stamtąd, na własną prośbę został przeniesiony do Jarosławia, gdzie prowadził swą zbrodniczą działalność do 1944 roku. Spośród wielu funkcjonariuszy placówki hitlerowskiego Gestapo w Jarosławiu, ,, człowiek” (???) ten popełnił najwięcej zbrodni, ma na sumieniu najwięcej ofiar. Pacyfikacje, egzekucje na terenie klasztoru ss. Benedyktynek, indywidualne morderstwa na ulicach miasta, torturowanie aresztowanych kolegów, były codziennym zajęciem „skromnego" tłumacza Schmidta, który gorliwością i zwyrodnieniem przewyższał przysłanych do Jarosławia innych profesjonalnych zbirów z gestapo.

  21. ,,Ci to się dobrali”- na zdjęciu F. Schmidt z braćmi Janem i Rudolfem

  22. W tym miejscu, trzeba nadmienić, że Schmidt nie był jakimś odosobnionym przypadkiem kompletnego zdziczenia. Takich jak on degeneratów, funkcjonowało w III – ciej Rzeszy setki tysięcy. Jego dalsze, powojenne losy nie są dokładnie znane. Umknąwszy przed sprawiedliwością, Franz Schmidt przez wiele lat, prawdopodobnie ukrywał się w Niemczech Zachodnich. Wprawdzie w 1977 roku, w Wuppertalu został aresztowany człowiek, posługujący się wieloma nazwiskami, i według zeznań świadków, łudząco podobny do Franza Schmidta, jednak pomimo wysiłków niemieckich prokuratorów, został zwolniony z braku dostatecznych dowodów.

  23. W ramach zarządzonej przez gubernatora H. Franka akcji A-B, której celem była przyspieszona likwidacja osób politycznie niebezpiecznych dla Generalnego Gubernatorstwa, ruszyła fala masowych aresztowań inteligencji, z której mogła powstać sfera kierownicza antyniemieckiego ruchu oporu. Spis osób, przeznaczonych do eliminacji, zawierał nazwiska: urzędników, wojskowych, studentów oraz uczniów i absolwentów gimnazjum. Ponieważ fala ta przeszła przez wszystkie niemal miejscowości Generalnego Gubernatorstwa, nie ominęła również Jarosławia. Łączna ilość aresztowanych na początku maja1940 roku, członków ruchu oporu, wynosiła 77 osób [1]. [1] ,, Księga pamięci „ – transporty Polaków do KL Auschwitz z Krakowa i innych miejscowości Polski południowej, 1940-1944, t.1. Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem, Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau Warszawa – Oświęcim 2002

  24. Wśród więźniów przeważającą ilość stanowili ludzie młodzi, w wieku od 17 do 25 lat, aresztowani według wcześniej przygotowanych list proskrypcyjnych, w przygotowaniu których niemały udział miał wspomniany już wcześniej funkcjonariusz Gestapo - Franz Schmidt, doskonale rozeznany w jarosławskim środowisku. Ponieważ był to dopiero początkowy okres okupacji, zaś gestapowcy dopiero wprawiali się w swoim bandyckim rzemiośle, aresztowani, po krótkim śledztwie zostali przetransportowani do więzienia w Tarnowie.[fot]Jak wspomina w swojej książce Kazimierz Tokarz [1],, przesłuchanie było stosunkowo łagodne, zakończone paroma ciosami w szczękę i rozbiciem głowy”, zadanymi przez Schmidta. Być może wiązało się to z faktem, że Niemcy byli pewni, zresztą nie bez podstaw, że całkowicie rozbili jarosławską organizację konspiracyjną. Ponieważ , jak wspomina dalej K. Tokarz[2],, u nikogo z aresztowanych nie znaleziono broni ani żadnych oskarżających dokumentów podczas rewizji w domu, jak również nie udowodniono spiskowania przeciw Rzeszy”- oskarżonych przeznaczono do odbycia bezterminowej kary w obozie koncentracyjnym. [1] K. Tokarz - ,, Nie tracić nadziei „ – wspomnienia więźnia Oświęcimia nr 282; wyd. Libri Ressovienses, Rzeszów,2000 [2] jak wyżej

  25. Kartka pocztowa wysłana z więzienia w Tarnowie

  26. Tył tej samej kartki, wysłanej z więzienia w Tarnowie. Treść niewielka, ale jakże wymowna

  27. Katowanie aresztowanych, w celu wydobycia zeznań, Gestapo zaczęło praktykować nieco później, w 1941 roku, kiedy hitlerowska Trzecia Rzesza stała u szczytu potęgi, zaś świat u progu zagłady. Bicie było powszechnie stosowaną metodą przesłuchiwań. Rezultatem sadystycznych tortur były poobijane i spuchnięte ciała ofiar, porozbijane głowy, odbite nerki czy złamane żebra. Były też przypadki, że w czasie przesłuchania więźniowie umierali wskutek zadanych im obrażeń i braku jakiejkolwiek pomocy lekarskiej. Referent przeprowadzający przesłuchania sporządzał z nich protokół; zaś po zakończeniu śledztwa przekazywał kierownikowi placówki akta sprawy oraz własny wniosek o: • uniewinnienie, lecz to zdarzało się bardzo rzadko, • przekazanie oskarżonego do obozu koncentracyjnego, • postawienie go przed policyjny sąd doraźny, co w praktyce stanowiło wniosek o wymierzenie kary śmierci. • Z zasady, we wszystkich przypadkach stwierdzenia w czasie śledztwa poważniejszych wykroczeń przeciw okupantowi, jak posiadanie broni, przynależność do organizacji konspiracyjnej, napaść na Niemców, udzielanie pomocy Żydom, skazywano na śmierć i rozstrzeliwano na miejscu. Do obozów koncentracyjnych wysyłano w przypadku braku dowodów winy, a więc zaledwie podejrzanych, lub za mniejsze wykroczenia. Nie stosowano przy tym żadnych reguł, a zapadające decyzje były wyrazem samowoli lub kaprysu poszczególnych funkcjonariuszy prowadzących śledztwo.

  28. Więzienia i sale przesłuchań - tortur, stosowanych przez Gestapo w okupowanej Polsce to odrębny temat dla obszernych opracowań historyków, psychologów, socjologów, psychiatrów. Niewyobrażalne bestialstwo oprawców spotykało się tam nieraz z bezprzykładnym bohaterstwem katowanych. Przesłuchanie w jarosławskim Gestapo, odbywało się według utartego rytuału. Najpierw gestapowcy przez tłumacza żądali przyznania się do działalności w tajnej organizacji oraz podania nazwisk innych członków. Przyznanie się oznaczało wydanie na siebie wyroku śmierci, podanie nazwisk oznaczało skazanie bliskich i przyjaciół na ten sam los. Toteż z reguły przesłuchiwani odmawiali podawania takich informacji. Wówczas oprawcy przystępowali do „pouczenia" ( termin z protokołów przesłuchań). Zaczynano od bicia na oślep po całym ciele pejczami, drewnianymi pałkami lub żelaznymi sztabami; kiedy ofiara padała na ziemię, zaczynało się kopanie. Jeśli milczała nadal, wiązano jej ręce z tyłu i wieszano na drzwiach, co wywoływało ból nie do zniesienia. Potęgowało go dalsze bicie. Ten etap przesłuchań najczęściej kończył się utratą przytomności. Wówczas dopiero zwalniano więzy, a leżącego na podłodze polewano wodą, w celu przywrócenia świadomości i kontynuowania ,, badań” podejrzanego.

  29. Bito też leżącego na taborecie, walono głową w ścianę, zrzucano ze schodów, przykuwano w celi do ściany, uniemożliwiając całymi dniami i nocami siedzenie czy leżenie. Stosowano znęcanie psychiczne, torturując przesłuchiwanego na oczach bliskich osób. Po takich zabiegach, aresztowani najczęściej nie byli w stanie opuścić sali tortur o własnych siłach, niekiedy wypełzali na czworakach, wywlekano ich za ręce i nogi, wynoszono w kocach. Przesłuchania kończyły się zastrzeleniem lub w przypadku braku dostatecznych dowodów winy, odesłaniem do jednego z obozów koncentracyjnych, najczęściej do KL Auschwitz.

  30. Pamiętny ranek, 14 czerwca 1940 roku, Kazimierz Tokarz wspomina tak: ,,Wraz ze wschodem słońca, nasi konwojenci obudzili nas, uformowali w piątki i poprowadzili w kierunku stacji kolejowej. [ ….. ] Byliśmy pełni optymizmu, zadając sobie pytanie: gdzie nas teraz wywiozą ? Albo na roboty rolne, albo do pracy w niemieckich fabrykach. Ostatecznie lepsze to, niż gnicie w więzieniu...” ,, Po niecałych dwóch godzinach marszu, osiągnęliśmy cel. Na rampie kolejowej stał pociąg osobowy, do którego się powoli ładowaliśmy. Ktoś z obsługi [tarnowskiej] stacji miał aparat fotograficzny i po kryjomu zrobił zdjęcie momentu ładowania się do pociągu. Zdjęcie to ukazało się w prasie, w dwudziestą rocznicę pierwszego transportu więźniów oświęcimskich.” [1] [zdjęcie poniżej] [1] K. Tokarz - ,, Nie tracić nadziei „ – wspomnienia więźnia Oświęcimia nr 282; wyd. Libri Ressovienses, Rzeszów,2000

  31. Tych 728 nieszczęśników wyruszyło 14 czerwca 1940 roku ze stacji w Tarnowie PIERWSZYM transportem do Oświęcimia Kazimierz Tokarz

  32. Po kilkunastu godzinach jazdy, w spiekocie i zaduchu upalnego dnia, bez kropli wody, więźniowie dotarli na miejsce swojego przeznaczenia. Pociąg powoli wtoczył się na bocznicę stacji, o nic wówczas nie mówiącej nikomu nazwie Oświęcim. Wysiadającym z wagonów, towarzyszył niezwykły harmider. Wrzaski i przekleństwa esesmanów, mieszały się z groźnym poszczekiwaniem psów strażniczych i jękami bitych czym popadło, umęczonych ludzi. Jeszcze ludzi. Bowiem już niedługo, mieli stać się nic nie znaczącymi numerami obozowymi. Pozbawionym imion i nazwisk, bezosobowym tłumem. Własnością SS, zarejestrowaną w oświęcimskiej kartotece pod numerami od 31 do 758.

  33. W tym miejscu znów posłużę się cytatem z książki K. Tokarza, bo przecież to On był świadkiem opisywanych wydarzeń. ,, W czasie formowania nowo przybyłego transportu przed bramą obozową napotkaliśmy dziwnych ludzi, ubranych w granatowe kurtki i czapki, natomiast spodnie były z materiału w biało-niebieskie paski. I ci dziwni ludzie mieli kije, którymi bijąc na lewo i prawo, formowali nas w piątki i przeprowadzali przez bramę na plac. Tam również bijąc kijami, kopiąc nogami i potrącając, ustawiali nas w kilku szeregach, od najniższych wzrostem w pierwszych szeregach do najwyższych. Dopiero po kilku dniach dowiedziałem się, że ci dziwni ludzie to więźniowie recydywiści, Niemcy, których w liczbie 30 przywieziono (jako kadrę) z obozu koncentracyjnego Sachsenhausen do Oświęcimia. Oni właśnie mieli pełnić funkcję nadzorców - kapo, blokowych i kierowników warsztatów. Prawie wszyscy nosili na kurtkach i spodniach trójkąty koloru zielonego, które oznaczały więźnia - przestępcę pospolitego, tzw. BV (Berufsverbrecher). My natomiast, jako więźniowie polityczni, nosiliśmy na ubraniach trójkąty czerwone z literą P (Polak) i numerem obozowym.

  34. Podzielono nas na grupy i zaprowadzono do pomieszczeń, w których mieliśmy spać. Znalazłem się w sali na I piętrze, której okna wychodziły na budki strażnicze. Spaliśmy na wiórach zmieszanych z odpadami drzewnymi. Znalazłem miejsce obok Bogdana Wnętrzaka, Ceśka Marcinki, Mietka Nuckowskiego, Leona Sawki i lgnaca Płachty, kolegów z Radymna, z którymi byłem więziony w jednej celi w Tarnowie. Mimo ciężkich przeżyć pierwszego dnia i okropnego zmęczenia nerwy moje były tak rozstrojone, że nie mogłem zasnąć, a ponadto w okna naszej celi świeciły ostrym światłem reflektory z budek strażniczych. Spaliśmy we własnej bieliźnie, niesamowicie zawszonej, mając pod głowami swoje ubrania cywilne. Kurtki, płaszcze, buty i czapki oddaliśmy, pakując te rzeczy do papierowych worków. Kiedy wprowadzano nas do bloku na nocny odpoczynek, wyczułem fetor gnijących w piwnicy ziem­niaków oraz nieprzyjemny zapach ksylolitu, kleju, spoiwa, które służyło po wymieszaniu z trocinami i wiórami do pokrywania podłóg. Już następnego dnia po apelu część więźniów skierowano do fryzjerów (funkcje te pełnili więźniowie), aby ich ostrzyc do „gołej pały". Innych skierowano do stolików, gdzie ponownie nas rejestrowano i jednocześnie wydawano numery obozowe. Ja stałem w kolejce za Edziem Ferencem. Edzio otrzymał numer 281, ja - 282, Wiesiek Kielar nr 290. Inni jarosławianie otrzymali numery: T. Knara - 410, Staszek Ryniak - 31, Mietek Popkiewicz - 36, Tadek Szwed - 37,[fot ] Romek Trojanowski - 40, Dzidek Becker - 45.”[1] [1] K. Tokarz - ,, Nie tracić nadziei „ – wspomnienia więźnia Oświęcimia nr 282; wyd. Libri Ressovienses, Rzeszów,2000

  35. Tadeusz Szwed – nr 37; zdjęcie obozowe

  36. Przygotowując tę publikację, musiałem przestudiować wiele tekstów źródłowych, dotyczących historii KL Auschwitz. W jednym z nich [D] odnalazłem pozostałe, nie wymienione przez K. Tokarza nazwiska i numery więźniów pierwszego transportu, pochodzących z Jarosławia i okolic. Byli to (w kolejności numerów obozowych) : Czesław Gil – 32; Marian Przedpelski - 351 Jan Teichman – 33; Henryk Wlazło - 533 Antoni Rychłowski – 34; Jerzy Karabanik - 534 Mieczysław Ciepły – 35; Mieczysław Motowidełko - 532 Sławomir Błoniarowicz – 38; Bolesław Motowidełko - 535 Czesław Marcinko – 39; Bolesław Szulakowski - 539 Jan Czuczkiewicz – 283; Kazimierz Szulakowski - 540 Zygmunt Bereziński – 284; Zdzisław Decowski - 542 Tadeusz Sowiński – 285; Izydor Homa - 652 Stanisław Chedorowicz – 289; Henryk Kasia - 666 Tadeusz Dziurzyński – 302; D) ,, Księga pamięci „ – transporty Polaków do KL Auschwitz z Krakowa i innych miejscowości Polski południowej, 1940-1944, t.1. Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem, Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau;Warszawa – Oświęcim 2002

  37. Fragment listywięźniówpierwszego transportuz 14 czerwca 1940

  38. Zasadniczym celem osadzenia więźnia w obozie, była jego fizyczna eliminacja. Świadczą o tym dopiski Gestapo ,, powrót niewskazany”, widniejące na ocalałych, obozowych dokumentach. Z założenia, więzień powinien żyć nie dłużej, jak trzy miesiące. Jednakowoż nie bezproduktywnie, lecz budując potęgę tysiącletniej Rzeszy. Z niemiecką skrupulatnością, wykorzystywano więźniów do ciężkiej, kilkunastogodzinnej pracy, ponad ludzkie siły. Komada, powracające po całodziennym, morderczym wysiłku, witał szyderczy napis ,, Arbeit macht frei” umieszczony nad główną bramą obozową. Brama ta jest niemym świadkiem niejednego tragicznego wydarzenia. W swojej książce, Kazimierz Tokarz wspomina, cyt: ,, Ta scena rozegrała się w bramie obozowej, nad którą wisiał napis (jest ten napis do tej pory) w języku niemieckim: „Arbeit macht frei", co można przetłumaczyć „Praca uczyni cię wolnym". Było to propagandowe hasło, kolejne kłamstwo władz obozowych, które obiecywały więźniom wolność za wykonywanie ciężkiej, ponad ludzkie siły pracy. Jakby na ironię, niedaleko bramy wejściowej zbudowano krematorium, które od sierpnia 1940 r. dymiło dzień i noc, spalając zwłoki więźniów oświęcimskich, zamordowanych podczas ciężkiej pracy, zmarłych wskutek chorób i wycieńczenia organizmu.

  39. Brama wejściowa do Auschwitz z szyderczym napisem,,ARBEIT MACHT FREI”

  40. …inaczej wygląda, widziana oczyma fotografa… Fot. Ryszard Domasik

  41. …i całkiem inaczej, widziana z perspektywy byłego więźnia

  42. Z tego okresu pamiętam takie zdarzenie, które w pewnym sensie oddaje traktowanie więźniów przez ogół załogi SS w obozach koncentracyjnych. W tym czasie, nieraz i sobotnie popołudnia były wolne od pracy, przeznaczone na łaźnię, golenie, utrzymanie porządku w blokach mieszkalnych. W jedną z takich sobót, koledzy z naszego komanda mówią do mnie: - Wiesz, Kazek, co mamy siedzieć na bloku i czyścić łóżka i szafy, chodźmy do naszych warsztatów i tam się pokręcimy aż do apelu. Ty znasz tę niemiecką formułkę o zezwolenie na wyjście z obozu do pracy, to będziesz naszym przewodnikiem i zameldujesz nasze wyjście. Wydawało mi się, że mają rację, bo lepiej było wyjść z naszego baraku aniżeli sprzątać blok.

  43. Było nas 6 osób (o ile pamiętam), więc poszliśmy jedną piątką, a ja prowadziłem do bramy obozowej. Stanęliśmy przed Blockfiihrerstubą, pomieszczeniem służbowym żołnierzy SS, i ja melduję, że 5 ludzi i jeden wychodzą z obozu do pracy w Fahrbereitschafcie (to była ustalona formuła w języku niemieckim, a wiadomo, że nie wszystkie polskie zwroty da się przetłumaczyć na niemiecki i odwrotnie): - Fiinf Mann und ein gehen aus dem Lager Voriiber zur Arbeit nach Fahrbereitschaft. Stoję przed służbowym esesmanem na baczność, a za mną moi koledzy. Popatrzył na mnie i widzę, że jest wzburzony. Myślę, cóż ja takiego powiedziałem, przecież nie uciekamy z obozu, stoimy na bramie. - Melde noch einmal (Melduj jeszcze raz!) - krzyknął służbowy esesman. Melduję, jak umiem najlepiej, a ten nieoczekiwanie przyskakuje do mnie i chlast mnie w twarz z jednej strony a potem z drugiej.

  44. Zachwiałem się i upadłem jak długi na żwir przed bramą obozową, nie przestając jednak myśleć, co takiego nabroiłem, że mnie bije... może źle po niemiecku zameldowałem, a może czegoś nie dopatrzyłem? Wpadło mi do głowy, że jemu idzie o tych pięciu ludzi. Jak ja śmiem meldować, że wyprowadzam pięciu ludzi, przecież w pojęciu esesmanów więźniowie nie byli ludźmi. - Szybciutko i sprawnie podniosłem się, otrzepałem z kurzu i jeszcze raz zameldowałem zmieniając w tej formułce „fünf Mann" na „fünf Häftlinge". Trafiłem w sedno. Tym razem służbowy esesman był zadowolony, wpisał nas do książki wyjścia i łaskawie zezwolił na przejście do Fahrbereitschaft”.[1] [1] K. Tokarz - ,, Nie tracić nadziei „ – wspomnienia więźnia Oświęcimia nr 282; wyd. Libri Ressovienses, Rzeszów,2000 D Pobyt w obozie był bezterminowy. Miało to na celu stłumić u osadzonego wolę przeżycia, zgasić tlący się w nim jeszcze płomyk nadziei na odzyskanie wolności.

  45. Regulamin obozowy właściwie nie istniał. Więzień w lagrze oświęcimskim, nie miał żadnych praw. Mógł zostać ukarany za najlżejsze nawet przewinienie. System kar był bardzo urozmaicony. Nie istniały żadne obowiązujące reguły. Surowość i rodzaj kary, zależała wyłącznie od widzimisię karającego. Pechowiec, zgłoszony przez SS- mana do raportu karnego, mógł spodziewać się wszystkiego. Od kary chłosty, wymierzanej na placu apelowym, po pobyt w karnej kompanii, z której mało kto powracał do obozu. Za ciężkie przestępstwa, np. włożenie zimą swetra pod przewiewny ,,pasiak”, więźnia skazywano na pobyt w ,, stehbunkrze.” Ta nieludzka kara polegała na tym, że chodząc codziennie do morderczej, ponad ludzkie siły pracy, musiał odstać kilkanaście nocy w zimnej betonowej celi, o gabarytach zbliżonych do trumny. [fot poniżej]

  46. Meldunek karny…5 nocy ,,celi do stania” za kradzież jabłka… [ Zbiory IPN]

  47. Przemyślany do najdrobniejszych szczegółów system szykanowania więźniów, miał na celu kaleczyć ich moralnie, zabijać ich psychikę, niszczyć ich człowieczeństwo i wolę przetrwania. Bicie więźniów, często zupełnie bez powodu i towarzyszące mu wyzwiska, było codziennym, nieodłącznym elementem obozowego życia. Tak powszechnym, że z upływem czasu przestało robić na kimkolwiek wrażenie. Unikalnym urządzeniem, skonstruowanym specjalnie na potrzeby oświęcimskich katów w SS- mańskich mundurach, był ,,koziołek do bicia”. Wstrząsający opis zastosowania owego narzędzia tortur, podaje w swojej, wielokrotnie już cytowanej książce, Kazimierz Tokarz. ,,W kilka dni później rozpoczęło się publiczne przesłuchanie więźnia podejrzanego o współudział w przygotowaniu ucieczki Stasia Wiejowskiego. Na czas przesłuchania przerwano nam pracę (noszenie wody ze studni do kuchni)i zgromadzono nas za drutami okalającymi ten pierwszy obóz - bloki l, 2, 3 i 3a. Przesłuchanie przez funkcjonariuszy Politische Abteilung (oddział polityczny) odbywało się na uliczce obozowej poza ogrodzeniem.

  48. Tu ustawiono „kozioł" i przyprowadzono podejrzanego o pomoc w ucieczce, który był w bloku 11. Do tego więźnia szybko przyskoczyli dwaj esesmani, położyli na koźle, odpowiednio unieruchomili ręce, a nogi włożyli do pasowanej skrzyni. Został idealnie ułożony do bicia w tyłek i plecy. Po obu stronach rozłożonego na koźle więźnia stanęli dwaj esesmani z grubymi kijami do bicia. Rozpoczęło się przesłuchanie przez funkcjonariusza oddziału politycznego, w którym uczestniczył również więzień pełniący rolę tłumacza - hrabia Baworowski. Wydaje mi się, że przesłuchiwał oficer SS Maksymilian Grabner, skazany na procesie w Krakowie w 1947 r. na karę śmierci. Wśród nas, więźniów zgromadzonych w szeregach za drutami, nastąpiło poruszenie. Czyżby Staszek Wiejowski nie uciekał sam? Czy faktycznie miał pomocników, którzy dobrze znali kanały w byłych koszarach Wojska Polskiego? Grupa oficerów i podoficerów SS, w której znajdował się Rapportfuhrer Palitsch, z zaciekawieniem i uwagą obserwowała przesłuchanie, które - ich zdaniem - miało dać odpowiedź na pytanie, kto jeszcze z więźniów i cywilnych robotników był zamieszany w tę śmiałą ucieczkę z obozu oświęcimskiego.

  49. Pierwsze pytanie, jakie zadał przesłuchujący esesman, brzmiało: - Kto jeszcze brał udział w organizacji ucieczki? Tłumacz Baworowski dokładnie i dobitnie tłumaczył z niemieckiego na polski. Więzień głośno odpowiedział po polsku: - Nie wiem. Przesłuchujący esesman dał znak, że należy bić. A bili esesmani na przemian, raz z lewa, drugi raz z prawa. Bili równo, świszczały kije, a więzień głęboko oddychał. Tylko od czasu do czasu stłumiony jęk wydobywał się ze ściśniętego gardła. Doszli do pierwszej serii 25 plag. Na znak dany przez przesłuchującego odpoczęli. W przerwie tej egzekucji przesłuchujący pytał: - Kto jeszcze brał udział w pomocy uciekinierom? Pytanie przetłumaczone przez Baworowskiego, głębokim echem odbiło się od bloku 3. Więzień twardo odpowiadał: - Nie wiem! Nie wiem! Odpowiedź była krótka i stanowcza pomimo bólu, jak zapewne mocno odczuwał katowany.Przypuszczam, że w naszej grupie więźniów obserwujących to ciężkie przesłuchanie znajdowali się koledzy Wiejowskiego, którzy pomagali mu w ucieczce. Obserwowali oni zachowanie swojego katowanego kolegi i z niepokojem oczekiwali, czy wytrzyma to okropne bicie, czy też się załamie i ich wyda. Po krótkiej przerwie, zarządzonej dla odpoczynku esesmanów wykonujących karę chłosty, położono więźnia z powrotem na koźle i rozpoczęła się nowa seria ciężkich jak ołów batów.

  50. Nastroje wśród obserwujących przymusowo tę egzekucję były minorowe, bowiem katowany kolega, aby uniknąć dalszego bicia, mógł wskazać na całkiem niewinnych więźniów. Drugą serię 25 kijów esesmani wykonywali zawzięcie z jakąś diabelską satysfakcją, aby złamać opór więźnia. Kilka razy robiono przerwy, ale nie dla bitego, lecz dla bijących, którym kije łamały się w rękach. „Ale twarda sztuka - pomyślałem sobie - nawet nie płacze, nie prosi o wstrzymanie egzekucji, a przecież już oddycha ostatkiem sił, już jęczy z bólu, a mimo wszystko trzyma się dzielnie". Po 50 kijach też odpowiadał cichym, zbolałym głosem że nie wie. Współczuliśmy bardzo bitemu więźniowi i sądziliśmy, że to koniec katorgi. Jednak esesmani nie byli usatysfakcjonowani i esesman Grabner zarządził trzecią akcję bicia. Bili zawzięcie, z obu stron i nagle delikwent ostatkiem sił krzyknął: - Powiem, powiem... Esesmani zrobili przerwę. Poruszenie wśród grupy więźniów. A jednak się załamał i wyda kolegów. Więzień wyprostował się, wykorzystując przerwę, aby trochę odsapnąć. Prowadzący śledztwo podszedł bliżej, ten jednak przeciągnął się i rzekł: - Nie powiem, nie powiem, bo nie wiem. Wściekły Grabner zarządził koniec przerwy. Esesmani znów zaczęli bić twardo. Krew wyciekała z nogawek spodni. I znów wyraźny szept bitego: - Powiem, powiem, powiem.

More Related