1 / 5

Opisujemy grę PC Dragon Ball Z: Kakarot

Dragon Ball Z: Kakarot zabiera nas w podru00f3u017c do u015bwiata stworzonego na potrzeby serialowego pierwowzoru. Gu0142u00f3wnym bohaterem tej pracy jest tytuu0142owy Kakarot, znany tak jak Goku u2013 przedstawiciel wojowniczej rasy Saiyan, ktu00f3ry wraz z pozostau0142ymi nieustraszonymi herosami broni Ziemi przed wszystkiej mau015bci zu0142oczyu0144cami. Fani maju0105 mou017cliwou015bu0107 nie tylko raz wiu0119cej przeu015bledziu0107 jego przypadki, wykonuju0105c go poprzez najwau017cniejsze wydarzenia wielkie z telewizyjnej serii, lecz i poznau0107 nowe dotu0105d problemy spou015bru00f3d jego zarabiania, a tym tymu017ce u2013 uzyskau0107 reakcji na duu017co nurtuju0105ce ich pytania.

shelby119r
Download Presentation

Opisujemy grę PC Dragon Ball Z: Kakarot

An Image/Link below is provided (as is) to download presentation Download Policy: Content on the Website is provided to you AS IS for your information and personal use and may not be sold / licensed / shared on other websites without getting consent from its author. Content is provided to you AS IS for your information and personal use only. Download presentation by click this link. While downloading, if for some reason you are not able to download a presentation, the publisher may have deleted the file from their server. During download, if you can't get a presentation, the file might be deleted by the publisher.

E N D

Presentation Transcript


  1. Nie przypuszczał, że to się uda, również trzymał po temu aż trzy powody. Po pierwsze, Dragon Ball Z ostatnie dużo lekki środek na naturalną fabularną grę akcji. „Zetka” stała niemal wyłącznie biorącymi się w nieskończoność walkami, oraz zatem nieco za kilku, by stworzyć grę opartą same na eksploracji świata. Klasyczny Dragon Ball byłby tu dużo lepszym wyborem. Ale klasyczne przygody małego Goku nie są tak przystępne jak historie Wojowników Z, więc kto by tam zależał z nich tworzyć, nawet gdy miałoby to oddać się na sensowniejszą grę... Po drugie, kiedy teraz Kakarot koniecznie wymaga być RPG opartym na DBZ, to – na Beerusa! – niech nie wciskają wszystkiego do jakiejś gry! Upchnięcie prawie 300 odcinków anime w 40-godzinnej sztuce i dołożenie do ostatniego więcej gameplayu mogło skończyć się tylko samym – wielką wycinką i zmniejszaniem wątków, po którym z epickiej opowieści rozwiązań było prawo jedynie miałkie streszczenie. I wreszcie po trzecie – po tym, jaką kaszaną pokazałeś się zeszłoroczny Jump Force, mój kredyt zaufania do sprzedawanych przez Bandai Namco gradaptacji anime drastycznie zmalał. Na wesele mogę wydać, że się po strony myliłem. Dragon Ball Z: Kakarot że nie jest grą szczególnie dobrą, jednakże nie istnieje również tytułem okrutnie słabym. To oparty na dużo przestarzałych rozwiązaniach i pod wieloma względami ewidentnie niedorobiony przeciętniak, w którego ofiaruje się jednak funkcjonować bez bólu. A jeśli przykładem jesteście fanami najpopularniejszego anime w Polsce, które kilkanaście lat temu nauczyło całe pokolenie młodzieży, potraficie się przy nim zupełnie dobrze bawić. Zanim a do tego dojdzie, czeka Was absolutna katastrofa. Hitchcock, gdzie to trzęsienie ziemi? Początek gry jest poważny. Serio, nie mam innej pozycji, która właśnie skutecznie zniechęciłaby mnie do siebie na samym początku. Po rozpoczęciu Kakarota i stoczeniu bardzo małej walki tutorialowej z Piccolo (to wciąż nie istnieje takie małe) trafiamy jako Goku do lasu w górach, gdzie spędzamy chwila z kilkuletnim Gohanem. I się zaczyna. Objęcie jest złe. Zewsząd blokują nas niewidzialne ściany. Gohan co chwilę ryczy, płaczliwie powtarzając w koło te też kwestie dialogowe. Tak nie wygląda dobra zabawa. A my? My jesteśmy do stworzenia właśnie takie działania, jakich oczekujecie po Dragon Ballu Z... Zbieranie jabłek z drzew. Eskortowanie Gohana do łowiska – przy czym młody ciągnie się wysoce niż żółw Boskiego Miszcza natomiast jeśli odejdziemy od niego na dobrze niż kilka metrów, pozostaje w pomieszczeniu i znowu zaczyna beczeć. Daje mu się te gdzieś zaklinować, bo zaprojektowana często z teorią o lataniu sztuczna inteligencja oczywiście nie radzi sobie z czymś takim jak postępowanie. Istnieje więcej łowienie rybek. I w efekcie i latanie chmurką Kinto – ale spokojnie, tu też wszechobecne niewidzialne ściany szybko zadbają o to, by nie przyszła Wam do osoby jakaś, tfu, tfu, eksploracja. Pierwsze dwie godziny Kakarota to koszmar przypominający najgorsze rozwiązania projektowe sprzed dekady. Czy nawet z odleglejszych czasów, bo teraz na PlayStation 2 większość twórców wiedziała, aby w taki szkoła nie konstruować swoich prac. Warto się jednak przemęczyć, bo jeśli przebrniemy już przez owe bzdurne ganianie za jabłkami i niańczenie Gohana, gra wchodzi otwierać przed nami nasz wirtualny świat i chodzić do wydarzeń zapamiętanych z anime. I wtedy przygotowuje się ciekawiej.

  2. Przemierzyłem cały świat Jak już pokaże wszystkie nasze oblicze, Kakarot przejawia się tytułem opartym na trzech ściśle połączonych ze sobą fundamentach – kiepskiej eksploracji, nie najgorszych walkach oraz nostalgicznej powtórce tak znajomej oraz lubianej fabuły. Ta podstawowa podstawa jest już od samych początków zabawy, podczas których występuje się z najniższych możliwych stron. Potem trochę się poprawia, ale także naprawdę do jednego końca pozostaje kulą u nogi. Świat gry wydano na morze oddzielnych obszarów, do jakich w granicę rozwojów w akcji uzyskujemy stopniowo dostęp, a rzucanie się pomiędzy nimi za wszystkim razem okupione jest ekranem ładowania. Po mapach możemy obracać się za pomocą różnorodnych pojazdów, jednak gdy aktywuje się funkcja swobodnego latania, opcja ta wykazuje się kompletnie zniszczona i resztę gry spędzamy już prawie jedynie w powietrzu. Każda lokacja jest przy tym całkowicie spore rozmiary, a jeśli bardzo naturalny system latania przypadnie Wam do gustu, będziecie traktowali gdzie przeprowadzać się jako władcy przestrzeni. Niestety, świat w Kakarocie jest nieatrakcyjny i technologicznie zacofany. Kreskówkowa stylistyka stara się to kilkoro maskować, a zaś ona nie wystarcza, by ukryć paskudnie rozmazane tekstury o niskiej rozdzielczości, bardzo wybiórczą destrukcję otoczenia (możemy roztrzaskać w pył konkretne skały, przechodząc przez nie, jednak już jadący drogą samochodzik to przeszkoda nie do zatrzymania) lub bardzo uproszczone modele postaci niezależnych, na dodatek często leżące w pomieszczeniu nieruchomo jak słupy. Denerwuje też nieczytelna minimapa, na jakiej wolno się odnaleźć, a ręczne wprowadzanie na nią markerów zostało popsute przez zbyt mało precyzyjny i niewymagający współpracować z gałką analogową kursor. ##video## Świat obecny istnieje ponad zwyczajnie pusty. Jeśli w danej chwili nie interesuje nas dalsze rozwijanie głównego wątku fabularnego a wymagali zdobyć się czymś nowym, wybór aktywności pobocznych okazuje się wyjątkowo skromny – możemy połowić ryby w popularnej minigrze bawiącej przez pierwszą minutę, powalczyć z mięsem armatnim, pozbierać trochę śmieci najróżniejszej maści, wykonać kilka misji pobocznych... i tyle. Z tego całego tylko questy pomocne mogłyby stanowić czymś lepszym. Jeśli ale nie przypominały najprostszych zadań domem z generatora: „pozbieraj trochę warzyw w ostatnim znaczeniu”, „pokonaj tę liczbę podstawowych przeciwników”, „przenieś się na następną mapę (czekając aż taż się załaduje), by tam porozmawiać z kimś, przyjąć się do następnej lokacji (znowu czekamy...), pokonać grupę mięsa armatniego i wrócić na mieszkanie startu misji (znów ładowanko)”. Raz na kilkanaście zadań trafi się w nagrodę jakiś zabawniejszy dialog, lecz istnieje tegoż za mało, by docenić je za nieco więcej niż miałkie zapychacze. Z czasem otwarty świat zyskuje garść ciekawszych urozmaiceń – możemy rozpocząć szukać Smoczych Kul (niestety poprzez ostatnie, że rozrzucone są po różnych mapach, w sukcesu tej aktywności dużo jest uważania ekranów ładowania niż faktycznego grania), konkurować z większymi wariantami wcześniej pokonanych bossów, wykonywać w baseball czy być w przeciwnych wyścigach samodzielnie tuningowanych pojazdów. Minimalnie urozmaicają one eksplorację, ale temat w niniejszym, że wstęp do nich pobieramy o dużo za późno, jak już zwiedzanie dawno zdąży się nam znudzić. Moduł przygodowy w wartości szkodzi Kakarotowi – mam doświadczenie, że zajmował się lepiej, jeśli nie było go wyjątkowo i sztuka zamiast tego wzmacniała się jedynie na scenkach przerywnikowych przetykanych walkami. To nawet nie jest moja ostateczna forma! Walka to sól dragonballowej ziemi. Właśnie było zwykle, naprawdę istnieje i w Kakarocie, w którym ładujemy się przy prawie wszystkiej okazji – w ramach głównego wątku fabularnego, w trakcie zadań pobocznych, swobodnie eksplorując świat. Nawet specjalne wyzwania będące pozyskiwaniu różnych wiedz to po prostu pojedynki. Pobierz

  3. Gry Logiczne Studio CyberConnect2 stworzyło kilkanaście odsłon całkiem nieźle przyjętej serii walk o Naruto i zamiast wymyślać ruch na nowo, postanowiło po prostu wykorzystać własne doświadczenie. Do świata zmieniających kolor włosów wojowników oraz kul spełniających życzenia przeszczepiono system gry z podserii Ultimate Ninja Storm. Efekt wykazał się całkiem niezły. W trakcie starć kamera zostaje zawieszona za naszymi plecami także potrafimy spokojnie biegać po mapie. Podstawowy repertuar ciosów jest wyjątkowo funkcjonalny – mamy oddzielne przyciski do ataków wręcz, strzelania kulami energii (jednak obecne są akurat prawie bezużyteczne), ładowania Ki, obrony. Żeby sobie jakoś radzić, w istocie wystarczy wciskać raz na nieokreślony czas klawisz obrony i mocne spamować atakami wręcz, które z automatu poprawiają się w efektowne combosy. Dodając do ostatniego uniki przy co ważniejszych walkach, nawet największy bijatykowy laik da radę przejść całą grę. Jednak takie stanowisko jest nudne. I kilkoro efekciarskie, i co jak co, ale marny byłby z nas wirtualny Goku, gdy nie zadbali o ładne widowisko. Więc wcześnie lub później tworzymy z zespołem pojedynków badać i korzystać z ciekawszych technik. Specjalnych ataków drużynowych, jeżeli jesteśmy pod ręką towarzyszy. Superpotężnych ataków z ikoniczną Kamehamehą na czele. Zmiany w tamto etapy Super Saiyan – zbalansowanych tak, by zysk energii był okupiony jakimiś drobnymi ograniczeniami. Że nawet przedmiotów rozwijających i leczniczych, zbieranych mimochodem podczas eksploracji. Z okresem zaczynamy i wybierać i przerabiać na ważny rzut oka niewidoczne, a przecież występujące różnice między poszczególnymi grywalnymi postaciami. Te kombinacje nie sprawiają, że gry zatrzymują się trudniejsze, ale jakoś tak stanowią je po prostu przyjemniejszymi. Czasem nawet satysfakcjonującymi, jeśli uda nam się odkryć sprytne połączenie kilku innych technik, dające bardzo pomocne efekty. W przeciwieństwie do eksploracji w trakcie starć jest same na co popatrzeć. Studio CyberConnect2 z powodzeniem przeniosło na interaktywny grunt znaną z anime skalę pojedynków i ekran co kilka chwili rozbłyska w końcu gigantycznych eksplozji czy błyskawicznych teleportacji. Starcia z starymi fabularnymi urozmaicają ładne cutscenki, zajmują oni także specjalne ataki, których wprawdzie łatwo uniknąć, ale dobrze na nie popatrzeć. Osobiście przechodziłem przy walkach w Kakarocie przez trzy fazy. Najpierw, widząc w nich podobieństwa do konfrontacji z linii Ultimate Ninja Storm, byłem usatysfakcjonowany spośród tego, jak robią. Po paru godzinach zabawy zaczęła nużyć mnie ich jednostajność, powtarzalność i możliwość. Potem zaś zacząłem badać i wdrożył się je lubić. Nie są jakieś niesamowite, ale tak da się nimi bawić i mają największy punkt mechaniki Kakarota. Twórcy faktycznie tego wzięli – fabuła gry bez żadnej ściemy obejmuje całą zawartość „Zetki”. Będące nowoczesnym otwarciem dla Dragon Balla przybycie Raditza na Ziemię. Kultowe wydarzenia na planecie Namek. Gra z androidami i Cellem, moim przekonaniem szczytowy punkt serii. Monumentalna finałowa walka z Buu. To wszystko tutaj jest, wprowadzone w trzydziestu czy maksymalnie czterdziestu godzinach zabawy. Transfer sprawie do świata gry nie wykazał się taki duży, jak myślał. Owszem, została ona szybko poszatkowana, w rezultacie czego na ekranie nie oglądamy wielu miło wspominanych scen czy całych wątków, a dodatkowo cele postaci drastycznie zubożały. Ale tnąc, skracając i instalując na nowo, pracownikom studia CyberConnect2 jakimś cudem a tak udało się pomieścić w grze wszystkie najważniejsze, ikoniczne sceny, tworząc swoiste interaktywne streszczenie tej spraw.

  4. Osoba nieznająca wcześniej Dragon Balla nie znajdzie zawsze w scenariuszu niczego dziwnego. Natomiast dla miłośników będzie on bardzo łatwą nostalgiczną wycieczką w historię. Podczas trybu fabularnego momentami mocno się nudziłem – głównie przy wolniejszych początkach kolejnych sag albo w trakcie sztucznie wydłużających czas zabawy wypełniaczy. Gdy jednak akcja nabierała tempa i wpływał do tych najważniejszych wydarzeń, pokroju walk z Frizerem, Cellem czy Buu, i proste filmiki na silniku gry zastępowały prześlicznie wyrenderowane sceny przerywnikowe, przez krótkie chwile znów czułem się jak naście lat temu. Dragon Ball Z: Kakarot rodzi się zresztą doskonale zdawać sobie sprawę, iż to licencja stanowi jego najpełniejszą (jedyną?) energią i dokładnie się na niej opiera. W zadaniach pobocznych często spotykamy postacie dane z uniwersum. Znajdźki pozwalają powspominać wydarzenia z prawdziwego Dragon Balla. Ścieżka dźwiękowa zawiera kawałki wyjęte bezpośrednio z anime. W dialogach bohaterowie przemawiają znanymi z telewizji głosami – również to zarówno w klasy angielskiej, kiedy również japońskiej. Do wszyscy nostalgicznego szczęścia brakuje tylko możliwości ustawienia francuskiego dubbingu z naszym lektorem. Shenronie! Napraw tę grę! Stan techniczny gry prezentuje się, niestety, bardzo marny. O tym, że termin jest przestarzały, już co mało wspomniałem – walki mogą także jako tako wyglądać dzięki szerokiej energii i natężeniu wybuchów, a teraz w sposobie eksploracji czy przy regularnych cutscenkach (ponieważ te niewielkie prerenderowane wypadają cudownie) gra pokazuje się zwyczajnie brzydko. Tytułowi ewidentnie przyczyniło się też kilka kolejnych miesięcy pracy testerów – wersja premierowa może „pochwalić się” zatrzęsieniem błędów. Z czym ja się nie spotkałem podczas zabawy! Zablokowanie możliwości latania w trybie eksploracji. Całkowita deaktywacja regeneracji energii Ki oraz zamku w poszczególnej z bitew (to teraz było fajne, bo oddało się na najciekawszy, najbardziej taktyczny pojedynek, jaki sprawił w trakcie całej gry). Wskazane na karcie, ale tak niebędące Smocze Kule. Zadania poboczne Schrodingera, które jakby były, tylko tak tak ich nie było. Zwykły crash całej gry te się zdarzył, jednak na tle innych glitchy już nie brzmi tak ciekawie. Yamcha czy Kakarot Dragon Ball Z: Kakarot toż po prostu przeciętniak. To stopień przestarzały, ze olbrzymią częścią błędów i mało zrealizowanych mechanik. Cechy te, choć ewidentnie widoczne, potrafią co dużo rozczarować czy znudzić, przecież nie są aż tak szybkie, by frustrować lub zniechęcać do gry. Z drugiej strony jednak rzeczy udane – czyli przede całym system walki – nie są udane aż tak mocno, by zachwycać. Pod względem mechanizmów zabawy gra jest po prostu poprawna. Ni to prawdziwa, ni słaba. Miarą jej liczby jest wtedy tylko i tylko licencja – a tę gra dobrze, umiejętnie uderzając w nostalgiczne struny i dając sporo nawiązań, jakich oczekiwać mogą fani tego świata. Zatem to, czy spodoba Wam się Kakarot, tak właściwie uzależnione jest od tego, jako wysoce lubicie Dragon Balla. Jeśli nie myślicie sobie, by każdego roku choć raz nie powtórzyć całej „Zetki”, nowa gra studia CyberConnect2 potrafi być wcale dobrym sposobem na istnienie tego jednego jeszcze raz, natomiast tymże całkowicie nieco inaczej. Jeśli po prostu tęskno Wam do ostatniego świata, a nie macie wag i czasu, by jeszcze raz przejść przez

  5. prawie 300 odcinków anime – skondensowana forma Kakarota i powinna do Was trafić. A gdy nie załapaliście się na fakt Dragon Balla albo absolutnie go nie rozumieliście, toż taż działa nie będzie brać Wam do zaoferowania zupełnie nic.

More Related